poniedziałek, 15 grudnia 2014



Loving a band no one knows, and dying inside when they become popular – to nazwa grupy na facebooku, do której przyłączyłam się w zamierzchłych czasach kiedy jeszcze klikało się lajki na prawo i lewo, bo wszystko było nowe i nielicho zabawne. Czasu trochę minęło, facebook przeobraził się miliony razy, ale gdy świat zaczyna słuchać tej muzyki co ja, nadal czuję lekki niepokój. Zwłaszcza iż oceany Internetu sprawiły, że coraz trudniej spotkać się w muzycznych gustach. Każdy idzie w swoje strony, odkrywa na swoje sposoby coraz to nową muzykę i nawet z osobami o podobnym guście ciężko czasem uwspólnić playlistę. Dlatego przekonanie, że nikt nie zna artystów, których słucham, w ostatnich latach jeszcze się nasiliło.

Jest w tym pewien urok – poczucie wyłączności, czy wręcz intymności obcowania z muzyką, jakby się miało dostęp do jakiejś tajemnicy. Może dlatego, jeśli ktoś w końcu zyskuje (zasłużoną) popularność, na początku czuję się z tym przynajmniej dziwnie i nieswojo. Nie wiadomo, cieszyć się? martwić?

Tak jest teraz z Tomem Rosenthalem, 26-letnim Brytyjczykiem, którego coraz częściej można usłyszeć w filmach czy produkcjach telewizyjnych (zagościł też w TVNie), a jego najnowsza piosenka (i teledysk) o arbuzie jest na dobrej drodze by stać się hitem internetu.


Poczynania Toma śledzę już od 3-4 lata i wciąż potrafi mnie zadziwić swoja kreatywnością, wrażliwością i poczuciem humoru. I pracowitością: poza dwoma albumami, po sieci krąży kilkadziesiąt (myślę, że nawet blisko setki) jego utworów. 


Jakiś czas temu napisał też kilka piosenek, które w różnych wersjach udostępnił do użytku komercyjnego. Idealnie śliczne melodie, których nie sposób nie polubić. I to był moment, kiedy świat odkrył Toma.  Kilka jego utworów, w wielkim szoku, usłyszałam nawet w TVN (m.in. w serialu „Prawo Agaty”), ostatnio też zagrały w dwóch reklamach (jedna biura podróży, przedmiot drugiej niestety mi umknął), coraz więcej trafia do filmowych trailerów czy rożnego rodzaju seriali. Popularność tych utworów sprawiła, że Tom udostępnił je też jako EPkę (tutaj).  


Jednak piosenki Toma Rosenthala to nie tylko śliczne melodie i proste teksty. Wręcz przeciwnie – większość z nich daleko do banalnych miłosnych westchnień. Zamiast tego Tom śpiewa m.in. o islandzkim wulkanie który sparaliżował pół Europy i jest najfajniejszą rzeczą, która przytrafiła się Islandii od czasów Bjork (Volcanic Ash Song), o wybrykach piłkarza Luisa Suareaza (Hey Luis Don't Bite Me), o dobroczynnym wpływie lektury Marksa w wannie (Karl Marx in The Bath) czy o dziurawych skarpetach (Every Sock Gets a Hole).


Delikatne melodie i przejmujący głos Toma mogą być zwodnicze. Sprawia, że jesteśmy w stanie popaść w melancholijny nastrój nawet słuchając „Blue” Eiffel 65. 


Choć zdarzają mu się piosenki po prostu smutne, większość jego tekstów jest pełnych abstrakcji i absurdu. Jedna z moich ulubionych opowiada o smutnym Bobie, którego pociesza napotkana przypadkiem jaszczurka (Bob in the Rain and the Lizard of Hope). W innej wciela się w samotnego gołębia. W jeszcze innej opisuje „Fwhale” – stworzenie, które jest skrzyżowaniem lisa (fox) i wieloryba (whale). Część z tych piosenek można potraktować jako piosenki dla dzieci – właśnie przez te działające na wyobraźnię, irracjonalne obrazy, pełne uczuć i humoru.



Wśród utworów Toma Rosenthala można znaleźć takie, które są skutecznym lekarstwem w chwilach lęku i niepewności. Od pocieszającego „We’re All a Bit Scared”, przez piosenkę o Bobie i jaszczurce (jak wyżej), „Take Your Guess”, które jest hymnem pochwalnym bycia sobą, aż po potężne „There is a dark place”, któremu dodatkowo towarzyszy piękny teledysk.


Wymieniam i wymieniam, a wciąż nie opowiedziałam wszystkiego. Jeszcze są liczne covery - swego czasu, na facebooku można było zgłaszać propozycje piosenek, które Tom w ciągu godziny nagrywał i od razu publikował. Wśród nich znalazły się m.in. piosenki Destin’s Child, New Direction, Outcast czy The Smiths, wszystkie odmienione nie do poznania. 

Jeszcze: utwory, które powstały we współpracy z poetą Paulem Haworth. 


Jeszcze: takie perełki, jak seria wywiadów-opowieści ze specjalnie skomponowaną muzyką (Other people), czy moja ukochana piosenka-sen (Giant bicycle). 



I jeszcze teledyski.
Teledyski to kolejna zachęta, by spędzić trochę czasu na odkrywanie twórczości Toma. Na jego oficjalnym kanale na youtubie moża znaleźć kilkadziesiąt teledysków, część stworzonych przez zaprzyjaźnionych artystów, część przez fanów a część przez samego Toma. Są tam filmy z zapierającymi dech krajobrazami, oryginalne animacje, filmy przypominające relację z artystycznych happeningów, filmy na poważnie a inne ociekające absurdem (jak chociażby coraz popularniejszy  arbuz). I ciągle i wciąż coś nowego.

 
I jeszcze najlepsze na koniec: na swojej stronie internetowej Tom Rosenthal oferuje usługę bespoke song. Czyli: stworzy piosenkę o wszystkim, o co poprosisz. Jeśli chciałbyś usłyszeć piosenkę o sobie albo o kimś bliskim, albo o ważnym wydarzeniu w twoim życiu – wystarczy zamówić. How cool is that? (Btw podobną opcję proponuje Eef Barzeley – w jednym z wywiadów opowiadał, iż wynika to z ciągłej potrzeby pisania nowych piosenek. Eef zwrócił się do fanów po tematy piosenek, bo nie był w stanie ich sam odkrywać, w takiej ilości, żeby zaspokoić ciągłą potrzebę tworzenia. Obserwując przez ostatnie lata twórczość Toma Rosenthala myślę, ze jego motywacje mogą być podobne).





Różnorodność utworów, całe bogactwo tekstowo-muzyczno-wizualne sprawia że ciężko wybrać zestaw idealny na zapoznanie z tym artystą. Męczyłam się nieprzeciętnie, dobierając piosenki i filmiki do tego posta, nie chcąc z niczego zrezygnować. Wybór jest bardzo okrojony i subiektywny, ale jeśli choć choć co przyciągnie wasze oczy i uszy, szukajcie dalej, pobuszujcie po jego fejsbuku, czy soundcloudzie, koniecznie zajrzyjcie na youtuba i kupcie płyty na bandcampie. Słuchajcie tych piosenek na poważnie i tych pełnych kpiny, tych prostszych i tych przyjemnie dziwacznych. Znajdźcie, co wam pasuje i na pewno będzie trochę piękniej i trochę weselej. Na zimę bardzo potrzebne.

I niech się stanie popularniejszy niż słońce. Jakoś to przeżyję.



Ps. W Wielkiej Brytanii jest jeszcze jeden znany Tom Rosenthal – nie muzyk, lecz komik - co może wprowadzać pewne zamieszanie, zwłaszcza w googlu. Żeby niczego nie ułatwić, jeden Tom nagrał teledysk z drugim Tomem w roli głównej,  który śpiewa o tym, że jest jamajskim sprinterem Yohanem Blakiem. No nie może być za łatwo ;)
  

Raz dwa start

A więc plan jest taki: że będzie muzyka, książki, słowa, może zdjęcia, może filmy. Będzie wszystko to, o czym chce mi się poopowiadać, a akurat nie ma komu słuchać. Albo i jest, ale i tak lepiej wyjdą mi słowa napisane niż powiedziane.

I będzie pewnie pełno nieaktualnych informacji, powtórzeń i niekonsekwencji. Nie idzie mi trzymanie się czasu, nadążanie za nowościami czasem zajmuje mi miesiące a czasem lata. A czasem po prostu jakiś taki kaprys, by się odwrócić i zająć się tym, czym się świat zajmował w przeszłości, zamiast tym co nowe teraz.

I nieregularnie pewnie będzie, bo regularnie jeszcze mi się nigdy nie udało.

Tyle przypuszczeń.

Bawmy się.
Obsługiwane przez usługę Blogger.